Strachliwy człowiek i rączy koń


Był sobie strachliwy człowiek. Pewnego razu strachliwy człowiek dostał w prezencie wspaniałego, rączego rumaka. Koń był piękny, silny, wrażliwy. Miał połyskliwą sierść, pod którą poruszały się jędrne mięśnie. Miał silne gotowe do biegu nogi. Miał błyszczące oczy i delikatne, rozdymające się przy każdym przepływie powietrza nozdrza. Miał miękkie wargi i zdrowe białe zęby. Rżał cicho jakby zachęcał, żeby go dosiąść i pogalopować.

Człowiek jednak bał się konia. Uwiązał go więc w stajni. Niby o niego dbał - karmił go, od czasu do czasu oczyścił, sprzątał wokół niego. Nigdy go jednak nie odsiadał. Nie dane było pięknemu zwierzęciu galopować. Stał w stajni na uwięzi. Powoli tracił swą urodę. Zwinne ciało zaczęło być otłuszczone, sierść wypadała, zęby żółkły oczy matowiały. Stawał się coraz bardziej nerwowy. Jego rżenie z radosnego stało się pełne rozpaczy i złowróżbne. Wówczas człowiek - sprawca wszelkich nieszczęść zwierzęcia - przekonał samego siebie, że rumak wcale nie istnieje. Owszem chodzi do stajni i sprząta, bo tak czynić się przyzwyczaił. Owszem, zanosi obrok, rzucał słomę – co w tym dziwnego? Stajnia to stajnia. Ale nie, nie żadnego konia w niej nie ma. W końcu zresztą wszelkich działań w stajni zaniechał. Trwało to dość wiele dni. Na tyle długo, że zwierzęciu w oczy zajrzała śmierć. Zdeterminowany koń zebrał wszelkie siły. Zerwał sznur, którym był przywiązany i poczłapał do domu człowieka. Stanął przed nim i na wszelkie końskie sposoby dopraszał się pomocy. Rżał, kopał, biegał, demolował kopytami mieszkanie. Człowiek jednak go nie widział. Wreszcie padł przygniatając człowieka swoim wymizerowanym, ale wciąż ciężkim ciałem. Człowieka udało się uratować. Wciąż jednak nie mógł uwierzyć w to co się wydarzyło.

– Miałem konia? – dziwił się – Przygniótł mnie swoim ciałem? Nie, nie. To nie mogło się zdarzyć.

Był jednak ktoś kto znalazł konia. Zadbał o niego, wykurował. A potem wypuścił na ogromne pastwisko, po którym koń mógł swobodnie galopować, karmić się trawą oraz przebywać w towarzystwie innych koni. By nie stracił więzi z ludźmi odwiedzał go jednak często. Karmił słodką marchwią. Robił sobie przejażdżki na jego grzebiecie. Odwiedzał też strachliwego człowieka. Powoli oswajał go z myślą, że jest właścicielem pięknego zwierzęcia. Początkowo trudno mu był w to uwierzyć, w końcu jednak przywykł do tej zaskakującej myśli. Wówczas ten ktoś zaprowadziła człowieka na łąkę, gdzie pasł się jego koń. Najpierw obserwowali rumaka z daleka. Potem strachliwy człowiek i jego rączy koń krok po kroku zaczęli się siebie zbliżać. Mądry ktoś uczył człowieka jak obserwować konia. Uczył go rozumieć jego zachowania a także język, którym koń komunikował się z człowiekiem. Trwało długo albo krótko, zależy jaką miarą mierzyć. Czasem zdawało się, że jedną chwilkę, czasem, że całą wieczność. W końcu jednak człowiek dosiadł konia. I pogalopował na nim poprzez bezdroża. I gdy tak pędzili zdawało się, że koń i człowiek są jednym. Po jeździe, człowiek, który w międzyczasie przestał być lękliwy, dbał o konia. Czyścił go, karmił, leczył gdy było trzeba. To zresztą była rzadkość. Teraz obaj byli zdrowi i szczęśliwi.


© Dagna Ślepowrońska
< Egzamin                  .. Zobacz inne przypowiastki..                           Bezdomne szczęście >

1 komentarz: